Twisted Love - Tom I - Twoim śladem (pdf) - dokument Amanexx - Pobierz z Doci.pl (2024)

Amanexx Twisted Love - Tom I - Twoim śladem (pdf) - dokument Amanexx - Pobierz z Doci.pl (1) A. Meredith Walters Twisted Love - Tom I - Twoim śladem (pdf) - dokument Amanexx - Pobierz z Doci.pl (2)

Twisted Love - Tom I - Twoim śladem (pdf) - dokument Amanexx - Pobierz z Doci.pl (3)

//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
Użytkownik Amanexx wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 5,909 osób, 2537 z nich pobrało dokument.

//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt (25z dostępnych 257 stron)

A.MeredithWaltersTWOIMŚLADEMPrzełożyłaDorotaKonowrocka-Sawa

Tytułoryginału:LeadMeNotCopyright©2014byA.MeredithWaltersOriginallypublishedbyGalleryBooks,aDivisionofSimon&Schuster,Inc.Copyright©forthePolisheditionbyGrupaWydawniczaFoksal,MMXVICopyright©forthePolishtranslationbyDorotaKonowrocka-Sawa,MMXVIWydanieIWarszawa,MMXVI

SpistreściDedykacjaPrologRozdziałpierwszyRozdziałdrugiRozdziałtrzeciRozdziałczwartyRozdziałpiątyRozdziałszóstyRozdziałsiódmyRozdziałósmyRozdziałdziewiątyRozdziałdziesiątyRozdziałjedenastyRozdziałdwunastyRozdziałtrzynastyRozdziałczternastyRozdziałpiętnastyRozdziałszesnastyRozdziałsiedemnastyRozdziałosiemnastyRozdziałdziewiętnastyRozdziałdwudziestyRozdziałdwudziestypierwszyRozdziałdwudziestydrugiRozdziałdwudziestytrzeci

RozdziałdwudziestyczwartyRozdziałdwudziestypiątyRozdziałdwudziestyszóstyRozdziałdwudziestysiódmyRozdziałdwudziestyósmyRozdziałdwudziestydziewiątyRozdziałtrzydziestyEpilogPodziękowaniaPrzypisy

Dlawszystkich,którzysięzagubiliiwierzą,żektośichodnajdzie…

Prolog-Maxx-„Tylko ten jeden raz” ‒ przyrzekłem sobie, czując dotyk igły na skórze. Skrzywiłem się,kiedyostrykoniecwślizgnąłsiępodniąiprzebiłnabrzmiałąwoczekiwaniużyłę.Ukłuciezabolało,takżeażmniezemdliło.Niczego nie pragnąłem równie mocno jak uczucia ulgi, lecz reagowałem niemalkomicznie nadwrażliwie na metody, jakie sobie wybrałem, żeby zaspokoić głódnarkotykowy.Niechciałemtego.Gdybytotylkobyłaprawda.Szkoda,żechęćipotrzebajakośnieszływparze.Jasne, że tego nie chciałem. Ale moje ciało cholernie tego potrzebowało. Czułem, jakpłonie,kiedywstrzykiwałemwnienarkotyk.Czekającnaodjazd,zacząłemobgryzaćskórkiwokółpaznokci.Nigdydotądnieposunąłemsiętakdaleko.Zbliżałemsięniebezpieczniedogranicy,alenigdyjejnieprzekroczyłem.Tymrazembyłoinaczej.Bojabyłemjużinny.Potrzeba uciszenia panującego w mojej głowie chaosu przeważyła nad wrodzonymstrachemprzedigłązwisającąterazwmoichbezwładnychpalcach.Byłem zwykłym ścierwem. Siedziałem w kucki w kabinie najobrzydliwszej publicznejtoalety, w jakiej kiedykolwiek dane mi było się znaleźć, a przecież mogłem być zupełniegdzieindziej,robićco*kolwiekinnego‒bylenieto.Co,dokurwynędzy,byłozemnąnietak?Telefonzawibrowałwkieszeni,alenawetniechciałomisięspojrzeć,ktodzwoni.Bojużwiedziałem,żetonapewnoona.Aubrey.Wchwilisłabościzadzwoniłemdoniej.Pozwoliłem,byznówowładnęłamnąobsesjanajejpunkcie.Aterazsięmartwiła.Wolałbym,żeby,docholery,przestałasięciąglemartwić.ChrystePanie,terazczułemsięwinny.Isłusznie.Powinienemczućsięwinnyzato,cojejrobiłem.Zacisnąłemdłońnapiersi,czekając,ażustąpidręczącyból.Zerknąłemnazegarek.Pięćminut.Pięćparszywychminut.Amiałemwrażenie,jakbytobyłopięćzasranychlat.Jeszczechwilaiowszystkimzapomnę.Telefon ponownie zawibrował. Tym razem wyciągnąłem go i wbiłem wzrok w ekran.WpółmrokurozbłyskiwałoimięAubrey.Jaklatarniamorska.Albowybawienie.Izanimbłogosławionyhajrozwiałwszystkiemojetroski,poczułemstrach.

Przenikającydoszpikukościlęk,zktóregoniesposóbsiębyłootrząsnąć.Towszystkowiązałosięznią.ZAubrey.Zwpływemmoichegoistycznychwyborównanasoboje.Wnagłymprzypływiejasnościumysłupożałowałemzcałejduszy,żeniemogęodwrócićbieguzdarzeńicofnąćsiędomomentu,wktórympozwoliłem,żebyżałosnezamroczenieznaczyło więcej niż spokój odnaleziony w jej ramionach. Chciałem sobie wyssać truciznęz żył i powrócić do chwili, w której zrezygnowałem z życia za obietnicę narkotykowejnirwany.Botoonabyłamojąnirwaną.Mojącisząwśródburz.Ito,codoniejczułem,byłooniebobardziej realne niż jakiekolwiek doświadczenie, jakie mogły mi sprezentować ostrakońcówkaigłyalbotabletkidrapiącewgardlekredowymposmakiem.Alebyłojużzapóźno.Wkrótcetowszystkoprzestaniemnieobchodzić.Porazpierwszyw życiu naprawdę tego nienawidziłem. Nienawidziłem narkotykowego tripu.Nienawidziłemulgi,jakądawał.Nienawidziłemsiebie.Iwtedywreszciepoczułem,żemojeręceinogistająsięcorazcięższe,pulsspowalnia,amyśli,któreledwiesekundęwcześniejkrążyływokółtego,czymampozwolićjej,bymnieocaliła,spowijamgła.Komubyłopotrzebneocalenie,kiedymiałem…to?Telefonzawibrowałjeszczeraz,ajawprzypływiezłościcisnąłemnimościanękabinyipatrzyłemzrosnącąobojętnością,jakroztrzaskanekawałkispadająnapodłogę.Powieki mi opadły, kolana się pode mną ugięły. Osunąłem się po ścianie na zalanąszczynamipodłogę,apowietrzewokółmniezadrżałobasamimuzykigranejwklubietużzadrzwiami.Otworzyłemusta,czującjużtylkoprzepełniającąmnieeuforię.Przewróciłemsięnaboki przycisnąłem policzek do zasyfionej podłogi, czując, jak kawałki telefonu kaleczą mitwarz.Wyrzutysumienia.Strach.Przerażenie.Nawetmiłość…Wszystkozniknęło.Niemiałemnicoprócz…tego.Narazietozupełniewystarczyło.

Rozdziałpierwszy-Aubrey-‒Tosądatyigodzinyodbywającychsięnatereniekampususpotkańgrupywsparciadlaosób uzależnionych. Dwunastotygodniowy program prowadzimy we współpracyzmiejscowymośrodkiemterapiiuzależnień.Warunkiemuzyskanialicencjatuzpsychologiina LU jest dobrowolne przepracowanie pięćdziesięciu godzin w ramach certyfikowanegoprogramu.DoktorLowellpodałamilistę,ajawzięłamjąodniejzuśmiechem.Odwzajemniłauśmiech.Byładrobną,krótkoobciętąbrunetkąspoglądającąpoważniezzaokularówwmetalowychoprawkach.Sprawiaławrażenieosobybardzorzeczowejidlategotak do niej lgnęłam już od pierwszych zajęć na Uniwersytecie Longwood. Chyba miałamnadzieję,żejejsurowośćzrównoważypanującywmojejgłowiechaos.‒ Aubrey, wiem, może być ci ciężko, ale myślę, że to, jak korzystasz z własnychdoświadczeń, by pomóc innym, dowodzi niezwykłej odwagi i zwyczajnie budzi podziw.Twojaobecnośćbędziedlatejgrupyprawdziwymdaremlosu.Zaczerwieniłamsięiwcisnęłamkartkędotorby.Komplementyzawszewprawiałymniewzakłopotanie,boniemiałamżadnychwątpliwości,żenanieniezasłużyłam.‒Dziękuję,panidoktor.Spojrzęnagodzinyisprawdzęswójrozkładzajęć.Damznać,którednimipasują.Wstałam i przerzuciłam torbę przez ramię. Doktor Lowell wyszła zza biurkaiodprowadziłamniedodrzwigabinetu.‒DałamjużznaćKristie,żebędzieszpomagaćprzypracyzgrupą.Wyślęcie-mailemjejnamiary,żebyśmogłasięzniąkontaktowaćjużbezpośrednio‒powiedziała,przytrzymującmi otwarte drzwi. ‒ Pamiętaj, że nie będziesz tak po prostu siedzieć sobie na spotkaniugrupy,przysłuchiwaćsięirobićnotatek.Powinnaśbraćaktywnyudziałwspotkaniach.Dokolejnych sesji przygotuje cię Kristie, która poprosi cię też o poprowadzenie dyskusji.Myślisz,żejesteśnatogotowa?Wiedziałam,doczegopije.Chociażmiałamśredniąpięćzeroiharowałamjakwół,żebyzachowaćstypendiumnaLU,doktorLowellbyłajednązniewieluosóbnauniwersytecie,któreznałymojąpaskudną,ściskającązasercehistorię.Byłarównieżjedynąosobą,któraniedawałamiztegopowodużadnejtaryfyulgowej.Niemiałapojęcia,jaknieskończeniebyłamjejzatowdzięczna.Jejpytanienierozsierdziłomniewięctakjakwówczas,gdybyzadałjektokolwiekinny.‒Absolutniejestemnatogotowa,panidoktor‒odparłam,wlewającwswójgłostylezdecydowania,nailetylkopotrafiłamsięzdobyć.MożejeślidoktorLowellmiuwierzy,toijanabioręwiarywsiebie.DoktorLowelluśmiechnęłasięniecozbytzdawkowo,coupewniłomnienieomal,żetadrobnakobietaczytawmyślach.Jakimścudempotrafiłazajrzećmidogłowyiprzekonaćsięomojejnikłejufnościwewłasnesiły.Bobadaniepsychologicznychskutkówuzależnieniatojedno:treśćpodręcznikówmogłam

recytować obudzona w środku nocy, rozumiałam schematy i uwarunkowania, potrafiłamczytać ze zrozumieniem studia przypadków i udawać, że opisani w nich ludzie nigdy nieistnieli.Czymśzupełnieinnymbyłojednaksiedzeniewkółkuisłuchaniehistoriizczyichśust.Słuchanie, jak wywnętrzają się zupełnie obcy mi ludzie, opisujący, jak bliscy byli utratywszystkiego.Wiedziałam,żewszystkostaniesięprzeztobardzo,bardzorzeczywiste.A cała ta rzeczywistość była czymś przerażającym dla umysłu bardzo jeszczerozchwianegopoprzeżytejtrzylatawcześniejtraumie.‒ Miłego wieczoru, Aubrey ‒ rzuciła za mną doktor Lowell, gdy ruszyłam korytarzembudynku psychologii. Zmierzchało już, kiedy wyszłam na zewnątrz i ruszyłam przezdziedziniec uniwersytetu w kierunku studenckiego parkingu. Styczniowe powietrze byłozimneipachniałośniegiem.Telefonwtylnejkieszenizaćwierkał,więcsięgnęłamponiegoizobaczyłamwiadomośćod koleżanki z pokoju, Renee Alston. Po przeczytaniu ogólnikowego esemesa poczułamnieprzyjemnyuciskwżołądku.„Wychodzę.Widzimysięjutro”.Myślałamprzezchwilę,żebyjejodpisać,domagaćsięwięcejszczegółów.Kiedyśniebyłobardziej imprezowej dziewczyny od Renee. Zawsze pierwsza, żeby dać czadu i zalać sięwpestkę.Dawniej pod każdym możliwym względem była moim kompletnym przeciwieństwem.Dziką dziewczyną o złotym sercu. Totalną ekstrawertyczką będącą duszą każdej imprezy.Seksbombą, której faceci ścielili się u stóp. Te długie rude włosy spływające zabójczymilokami…Potrafiłauwieśćkażdegoicieszyłasiękażdąchwilą.DopókinahoryzoncieniepojawiłsięDevonKeeton.Ścisnęłam telefon w garści i zmusiłam się, by wetknąć go z powrotem do kieszeni.Odpisując w jakikolwiek sposób, zraziłabym do siebie jeszcze bardziej ten cień człowiekanoszącyubraniamojejprzyjaciółki.Kiedyśnaszaprzyjaźńbyłalekiemnamojąsplątaną,poranionąpsyche.OtworzyłamsięprzedReneetak,jakniesądziłam,żebędziemijeszczekiedykolwiekdane.Dlatego poczucie, że tracę kogoś, na kim przyzwyczaiłam się polegać, sprawiło, żezrobiłamsięniespokojnaiodrobinęzgorzkniała.Ibardziejniżodrobinęwściekła.Jaknapiątkowywieczór,byłozaskakującogwarno.Zazwyczajkampuswyludniałsięjużoczwartej.Uczelniabyłaniewielka,więcwiększośćweekendowychrozrywekodbywałasięzdalaodwypielęgnowanychtrawnikówinieskazitelnychceglanychbudynków.Wsunęłamręcegłębiejdokieszeniiskuliłamramiona,czującprzeszywającymniechłód.Snułamjakieśskandaliczneiekstrawaganckieweekendoweplanyodkopaniaresztymoichzimowych swetrów i skategoryzowania ich według tkanin i kolorów. Miejcie się nabaczności,AubreyDuncanbierzesiędosprzątania!Pod ceglanym murem ciągnącym się wzdłuż północnego krańca kampusu zauważyłamgrupę studentów. Pokazywali sobie coś i gapili się w podnieceniu, całkowicie tympochłonięci.Ciekawość wzięła górę i ruszyłam w kierunku grupy. Przepchnęłam się przez tłumistanęłamzdumionanawidoktego,cozobaczyłam.

Przekrzywiłam głowę, próbując dostrzec szczegóły rysunku wymalowanego sprejem nacegłach.Potężnadłońtrzymaławuściskujakieśpostaci,któremiałybyćludźmi.Niektórekrzyczały, inne jakby się śmiały, a jeszcze inne, wyrwawszy się z uścisku nadludzkichpalców, spadały na ziemię, bezładnie młócąc rękoma powietrze. Rysunek zostałwymalowanywjaskrawychczerwieniachioranżach,ludzkiesylwetkinakreślonogrubymipociągnięciamiczerni.Poniżejimponującymidrukowanymiliteraminapisanosłowo„Compulsion”iciągcyfr.Graffiti zdecydowanie robiło wrażenie. Nie mogłam tylko zrozumieć, dlaczego wszyscywpatrująsięwnie,jakbymieściłosięwnimprzesłaniecałegoparszywegowszechświata.Odwróciłam się do dwóch stojących obok dziewczyn. Rozmawiały podekscytowanymszeptem,wskazującnarysunek.‒Niełapię‒powiedziałambezogródek,unoszącpytającobrwi.Dziewczynastojącanajbliżejwyglądałanawstrząśniętą.‒Xtonamalował‒rzuciła,jakbytowszystkotłumaczyło.‒X?‒zapytałam,czującsiętak,jakbymprzegapiłajakąśistotnąlekcjęuniwersyteckiejsubkultury.Wnoszączesposobu,wjakidwiedziewczynywybałuszyłynamnieoczy,równiedobrzemogłabymsobiewytatuowaćnaczole:„Patrzcienamnie!Jestemfrajerką,któraniepotrafidocenićstreetartu!”.‒ No tak ‒ powiedziała druga dziewczyna, wymawiając słowa tak wyraźnie, jakbymówiładokompletnejkretynki.Najwyraźniejokazałamsiękretynką.‒Malujeterysunki,żebyludziesiędowiedzieli,nowiesz,żebymoglisięzorientować,gdziewdanyweekendznajdąCompulsion.Wiadomo,żetoon.Widzisztęlinięmalutkichiksównarysunku?Nagrzbieciedłoni?‒wyjaśniłamidziewczynanumerjedentonemtakzjadliwym,żemiałamochotęjąuderzyć.Ciekawośćwzięłajednakznówgórę,więczlekceważyłamtenwyraźnyobjawsuczości.‒ A czym, do diabła, jest Compulsion? ‒ zapytałam, podszywając to pytanie odrobinąwłasnejsuczości.‒Żartysobierobisz?Gdzietyżyłaśprzezostatnielata?Wjaskini?‒prychnąłjakiśgośćzamną.Suka numer jeden i suka numer dwa wykrzywiły się drwiąco, a na widok mojegospojrzenia,któremiałoimzamknąćpaszcze,jeszczenadokładkęprzewróciłyoczami.Spojrzałamprzezramię,próbującspiorunowaćwzrokiemmojegonowegoprześmiewcę.Miałnatyleprzyzwoitości,bycofnąćsięokrokiprzestaćsięszczerzyć.‒Nodobra,Compulsionjestpoprostunajwiększymundergroundowymklubemwtymstanie. Znalezienie po rysunku jego lokalizacji jest częścią zagadki. To coś w rodzajuautentycznejlegendymiejskiej‒wyjaśniłchłopak.Spojrzałamjeszczeraznarysunek,aleniepotrafiłamdostrzectego,comiałamzobaczyć.Żałowałam,żenieumiempodzielaćentuzjazmucałejreszty.Ichwyczekiwaniebyłowręcznamacalne.Dziewczyny wyciągnęły telefony i zaczęły wpisywać cyfry do aplikacji nawigacyjnych.Wmiaręjakkolejniludzieodkrywalisupersekretnąlokalizację,coiruszsłychaćbyłopiskiiokrzykipodniecenia.Zazwyczajnierozmyślałamzbytczęstootym,cotracę,koncentrującsiębezresztyna

tym, by stać się Aubrey Duncan: superstudentką. Teraz jednak, otoczona ludźmi, którychżyciebyłonajwyraźniejznaczniebardziejemocjonująceniżmoje,miałampoczucie,jakbymwcałymtymdorastaniuidoświadczaniużyciapominęłakilkaistotnychkroków.Nonie,tobyłozagłębokiejaknapiątkowywieczór.WzywałymniepowtórkiSędziJudynaTiVo.‒Powodzenia‒rzuciłammałoprzyjaznejgrupie,poczymprzepchnęłamsięzpowrotemprzeztłum.Opuściłam teren uniwersytetu i przeszłam dwie przecznice do swojego pustegomieszkania.Samotność,któramniepowitała,byładobitniejszaniżkiedykolwiekwcześniej.Porazpierwszyodlatszczerzejejnienawidziłam.

Rozdziałdrugi-Aubrey-Zwykle organizowanie, kategoryzowanie i odkładanie rzeczy na miejsce było wszystkim,czego potrzebowałam, żeby się pocieszyć. Zapomnijcie o stabilizatorach nastroju. Naokolicznośćchandrywystarczałymiścierkadokurzuigodzinanasprzątanie.Jasne,mójpokój wyglądał tak, jakbym cierpiała na nerwicę natręctw, ale ta namiastka kontrolipozwalałamiprzetrwaćdzień.Renee‒kiedyjeszczerozmawiałyśmyoczymświęcejniżopogodzie‒podśmiewałasięz ustawionych w idealne rządki butów i natrząsała z mojej niemal obsesyjnej potrzebyukładaniarzeczynabiurkuwidealniesymetrycznestosiki.Długopisyizakreślaczestałynabaczność w precyzyjnie odmierzonej liczbie w moim zielonym kubku UniwersytetuLongwood. Mój laptop leżał dokładnie pomiędzy kalkulatorem graficznym TexasInstrumentsaoprawionymwskórękalendarzykiem.Nodobra,możerzeczywiściebyłamtrochęzbytporządnicka.Alelubiłamwiedzieć,gdzieco mam. Lubiłam wiedzieć, czego się mogę spodziewać, gdy wchodzę do pokoju.Niespodziankibyłydobani.Wziętazzaskoczenia‒wpozytywnymczynegatywnymsensie‒wpadałamwpanikęinietrzebabyłodoktoratu,żebyzgadnąćdlaczego.W zbyt dużym stopniu moją przeszłość wytyczyły zdarzenia znajdujące się całkowiciepoza moją kontrolą. Jedno drobne zrządzenie losu i zostałam katapultowanawprzerażającezapomnienie,zktóregowciążjeszczenieudałomisięwygrzebać.Ale Aubrey Duncan przynajmniej jedna rzecz w życiu wychodziła naprawdę nieźle:przetrwanie.Choćbyniewiemilemnietokosztowało,mozolniestawiałamkrokzakrokiemiszłamnaprzód.Zmojejperspektywyniebyłoinnegowyjścia.‒ Naprawdę musisz się nauczyć zamykać drzwi wejściowe! A jakbym był złodziejem,któryprzyszedłzgarnąćwszystkietwojepłytyDVDzBeverlyHills,90210?‒zawołałjakiśgłos,odrywającmnieodwymiataniakotówspodłóżka.Wysunęłamsięnabrzuchuspodmateracaipodniosłamwzroknaprzystojnegochłopakawypełniającegocałąframugę.‒ Akurat je trzymam zamknięte pod kluczem, Brooks, o czym doskonale wiesz ‒odpowiedziałam,zdmuchującsobiekosmykztwarzyiprzesuwającbrudnąrękąpoczole.Byłampewna,żewyglądamjakcoś,co*kotwyciągnąłwłaśnieześmietnika.NaszczęścieBrooksHamlinniebyłkimś,komumiałabympotrzebęimponować.‒ O jasny gwint, a ty znowu sprzątasz pokój? Aubrey, masz świadomość, że to się jużkwalifikujedoleczenia?‒Brookspotrząsnąłbrązowączupryną,azieloneoczyrozbłysłymurozbawieniem.Uśmiechnęłamsiękrzywo,zbierającsięzpodłogi.‒Czytojesttwojaprofesjonalnadiagnoza?‒zapytałam,wycierającręceoprzódjegoidealniewyprasowanejkoszuli.Brooksżachnąłsięiżartobliwiemnieodepchnął.Brooks,takjakja,kształciłsięnaterapeutę,aleponieważbyłorokstarszy,oduzyskaniadyplomu dzieliło go już zaledwie kilka miesięcy. Na samym początku naszej znajomości

popełniłambłądisięznimprzespałam.Nieraz…Brooks był słodki, inteligentny i generalnie nic mu nie brakowało. Miał dosłowniewszystkie cechy, jakich mogłabym szukać u chłopaka, więc kilka lat temu ‒ po tym, jakpoznaliśmysięnazajęciachzpsychopatologii‒zaczęliśmysięspotykać.Ja–przerażonypierwszoroczniak, dla którego wszystko było nowe, a on – bardziej już pewny siebiei uprzejmy aż do przesady student drugiego roku. Nasz związek był jednak w głównejmierzewynikiemmojejżałosnejpotrzebykontaktu.Nabrałamprzekonania,żerozkładanienógjestidealnymrozwiązaniemproblemuemocjonalneji*zolacji.Byłamsamotna.Okazjonalnerandkiprzerodziłysięwkońcuwregularnyseks.Tylkożepotempojawiłysięuczucia,konkretnieuczuciaBrooksa,iwszystkotozrobiłosięniecozbytzagmatwane.Lubiłam go, naprawdę, ale nie czułam tego co on. I nie miało to związku wyłączniez Brooksem. Nigdy nie zakochałam się… w nikim. Tak jakby moje serce było organemtrwaleodseparowanymodresztymojegociała.Zakończyłam to tak delikatnie, jak potrafiłam. Brooks przyjął to całkiem nieźle, cozapewne należy przypisać męskiej dumie. A po tym wszystkim, ku memu zaskoczeniu,zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi. Nadal łapałam go na zbyt częstym, jak na mój gust,gapieniumisięnacycki,alenauczyłamsięniezwracaćnatouwagi.Podałmicienkąpapierowątorbę.Zajrzałamdośrodkaiuśmiechnęłamsięszeroko.‒AleżBrooks,planujeszmnieupić?‒zażartowałam,wychodzącnakorytarzizamykajączasobądrzwidosypialni.Zachichotał.‒ Nie, po prostu doszedłem do wniosku, że będziesz chciała przerwać swój szalonywieczórustawianiawspiżarnipuszekwkolejnościalfabetycznej.Wyciągnęłam z szafki dwie szklanki i otworzyłam butelkę wódki. Brooks znalazłwlodówcekartonsokupomarańczowegoipostawiłgonablacie.Kiedymieszałamdrinki,znalazłjeszczepaczkęczipsówiwsypałjedomiseczki.‒Dotegojeszczeniedoszłam‒przyznałam,idączamoimprzyjacielemdomaleńkiegosaloniku. Był ciasny, ale przytulny. Stały w nim wysłużona kanapa, wyliniały foteliokrągłystolikdokawy.Miejscabyłotylkotyle,bymócprzecisnąćsięmiędzymeblamidokuchnibezobijaniasobiegoleni.Kanapaśmierdziałaoczywiściejakpsiabuda,astolikmiałnoginiedopary,alewemniewszystkietemeblerazemikażdyzosobnabudziłyczułątkliwość.Reneeokreślaławystrójnaszegomieszkaniamianem„biedaszyku”.Jagolubiłam,bobyłmój.Poprostumój.‒Reneewyszła?‒zapytałBrooks,moszczącsięwfoteluisięgającpodrinka.Usiadłamnakanapie,podwinęłamnogipodsiebieiwypiłamłykkoktajlu.‒No,napewnoniechowasięwszafie‒zażartowałamiskrzywiłamsię,kiedyalkoholzaszczypałmniewjęzyk.Zdecydowaniezadużowódki,azamałosokupomarańczowego.Kurczę,jakbymniebyłaostrożna,zwaliłabymsięnaziemiępotrzechłykach.‒JestzKapitanemKutafonem?‒zapytałBrooks,ajaażprychnęłam.‒Agdziemiałabybyć?‒odpowiedziałam,świadomairytacjiwewłasnymgłosie.‒Cojestztymkolesiem?Wyglądanakogoś,ktodlaczystejradochyobrywamotylomskrzydła.Coonawnimwidzi?‒zapytałBrookszustamipełnymiczipsówcebulowych.Nieonjedensięnadtymzastanawiał.Chociażcofającsięmyślami,chybabyłamwstaniezrozumieć,jakdotegowszystkiegodoszło.KiedyReneezaczęłasięspotykaćzDevonem,

nawetmnieujęłyjegourodachłopakazsąsiedztwaiczarpołudniowca.Chociażwydawałomisię,żetrochęzagrubyminićmitowszystkoszyte.PrzeciągałsamogłoskijakprawdziwyTeksańczyk, ale jakoś nie sprawiał wrażenia niewiniątka. Przeklinanie w ichniejszymdialekcie podniósł do rangi sztuki. Wtedy wydawało się to nawet seksowne. A jegorozczochranerudewłosyibrązoweoczymożnabyłonawetuznaćzaatrakcyjne.Alejakmówistareprzysłowie:pozorymylą.Ajabezwątpieniadałamsięzmylić.‒Możetomiłość‒powiedziałamzesporądoząsarkazmu.Wzięłamkolejnyłykwódkiz sokiem i się skrzywiłam. ‒ O Jezu, obrzydliwe to jest ‒ powiedziałam i odstawiłamszklankęnastolik.Brookspotrząsnąłgłowąiprzelałsobiemójdrink.‒ Jasne, jasne. Chłopak chciał po prostu zamoczyć ‒ zauważył, a mnie aż skręciłozobrzydzenia.‒Człowieku,niekażmimyślećoDevonieiotym,cogdziechciałzamoczyć.Fuj!‒Ażsięwzdrygnęłam.Brookswziąłpilotizacząłprzerzucaćkanały,ażwkońcuznalazłtransmisjęzwyścigówsamochodowychNASCAR.‒Przychodziszdomnieztymszajsowatymalkoholemimyślisz,żebędęterazdopółnocyoglądaćsamochodyjeżdżącewkółko?Notożeśsiępomylił‒obwieściłammu,sięgającpopilot.Brooksrzuciłgowmojąstronę.‒Dobra,aleprotestujęprzeciwkopowtórceBoskiegożigolo,którawiem,żewłaśnieleci‒ostrzegłidobroduszniewydąłwargi.‒NiedoceniaszRobaSchneidera‒zaoponowałam.‒ Uważam po prostu za głęboko niepokojący fakt, że jesteś w stanie wyrecytowaćzpamięcicałąlistędialogową‒odparowałBrooks.Złorzecząc pod nosem, zgodziłam się w końcu na jakieś gotowanie na ekranieprowadzoneprzezszurniętegoBrytola.Brookszdecydował,żewolnonamsięodzywaćtylkoz koszmarnym angielskim akcentem, czym skłonił mnie do zaprezentowania naprawdęmarnejimitacjiJudiDench.Zaczynałam się właśnie dobrze bawić, kiedy zadzwonił mój telefon. Chwyciłam goispojrzałamnanicminiemówiącynumer.‒ Halo? ‒ powiedziałam, odbierając połączenie. Hałas po drugiej stronie niemal mnieogłuszył.‒Halo?‒powtórzyłam.‒Aubrey!‒krzyknąłktośdotelefonu.PodniosłamwzroknaBrooksa,którypatrzyłnamniepytająco.‒Tak,zkimrozmawiam?Niesłyszę.‒MówiRenee.Musiszpomnieprzyjechać…‒GłosReneesięzałamał,ajawcałymtymzgiełkuprawiejejniesłyszałam.‒Gdziejesteś?Cosięstało?‒Musiszpomnieprzyjechać!Proszę!‒wyjąkałabłagalnieipoczułam,żetracinadsobąpanowanie.‒GdziejestDevon?‒zapytałam,próbujączrozumieć,cosiędzieje.‒ Aubrey, proszę. Devon mnie tu, kurwa, zostawił, a ja tu nikogo nie znam! ‒ Reneehisteryczniepodniosłagłos.

‒ Dobra, dobra. Tylko powiedz mi, gdzie jesteś! ‒ zakomenderowałam, prezentującopanowaniebędąceznakiemrozpoznawczymAubreyDuncan.‒ Jestem w Compulsion. Znasz ten klub? ‒ krzyknęła, a ja miałam ochotę jęknąćzirytacji.‒ Tak, wiem, czym jest Compulsion ‒ odpowiedziałam, nie dodając, że zyskałam tęwiedzęzaledwiekilkagodzinwcześniej.‒ Znajduje się w magazynach nad rzeką. Nie znam dokładnego adresu. Jak tuprzyjechaliśmy,byłojużciemno.Proszę,przyjedźizabierzmniestąd‒jęknęłaRenee,ajadomyśliłamsię,żepłacze.‒Dobra,jadę.Jakbyco,tomogęzadzwonićdociebiepodtennumer?Gdziejesttwójtelefon?‒zapytałam,zrywającsięnanogiichwytającklucze.‒Nie,jakiśkoleśpożyczyłmitelefon.Nieznamgoaninic.Będęnaciebieczekaćprzydrzwiach.Tylkosiępospiesz.Poczympołączeniezostałoprzerwane.‒CholernaRenee‒warknęłamzezłością.Brooksposzedłzamnądodrzwi.‒Jadęztobą‒powiedział,chwytającmniezaramię.Strząsnęłamjegodłoń.‒Nie,zostajesz…‒zaczęłam,aleBrooksmiprzerwał.‒Niemamowy,Aubrey.Compulsiontorzeźnia.Nieprzeżyjeszdziesięciuminut.Równiedobrze mógłbym ci przyczepić na tyłku znaczek: „Świeże mięso”. Mowy nie ma, żebympozwoliłciiśćtamsamej.CoReneetamwłaściwierobi?‒zapytał.Zezłościąwzruszyłamramionami.‒ Wątpię, żeby sama na to wpadła. Śmierdzi na kilometr tym sukinsynem Devonem.Chryste,onjątamzostawił,Brooks!Cozaskurwiel!‒pieniłamsię.Łatwiejbyłosięwściekaćniżprzyznać,żespanikowałam.Wystarczyłjedentelefon,żebyprzywołaćwspomnienie,którezepchnęłamnasamodnopodświadomości.Mój umysł groził mi powtórką z tej szczególnej nocy. Gorączkowy telefon późnymwieczorem.Skręcającyżołądekstrach.Chwila,wktórejzmieniłosięcałemojeżycie.Tyleżeterazbyłamjużmądrzejszaitymrazemniezamierzałamzlekceważyćkogoś,ktomniepotrzebował.Dopierokiedywyszliśmynaulicę,Brookszauważyłcośwsumieoczywistego.‒ A w ogóle wiemy, dokąd idziemy? ‒ zapytał i wszystko to wydało mi się takgroteskowe,żeprawiesięroześmiałam.I naprawdę się roześmiałam, niemal histerycznie. To wszystko było tak cholernieabsurdalne.Otoproszę,pędzęodegraćscenęwyratowaniaReneezopresji,wktórąsamasię wpakowała swoimi gównianymi wyborami, a nawet nie wiem, gdzie właściwie, dolicha,mamjejszukać.‒Niezabardzo‒przyznałam,kiedysięjużuspokoiłam.‒ No dobra. ‒ Brooks wolno wypuścił powietrze z płuc i spojrzał na mnie jak nakompletną wariatkę. Miałam nadzieję, że żaden z jego przyszłych pacjentów nigdy niezostanie obrzucony tym akurat spojrzeniem. Pod takim spojrzeniem nie sposób było nienabraćpodejrzeńcodostanuwłasnegozdrowiapsychicznego.‒Powiedziała,żejestwmagazynienadrzeką.Biorącpoduwagę,żejeszczekilkagodzin

temu nie miałam pojęcia o istnieniu Compulsion, raczej nie na wiele się przydam ‒powiedziałam,niestarającsięnawetukryćswojejirytacji.‒Hm,notowyglądanato,żetojestnaTrzeciejUlicy‒podsunąłBrooks,ajamogłamtylkospojrzećnaniegozezdumieniem.‒ Nie wiedziałam, że jesteś tak doskonale obznajmiony z tą częścią miasta, gdzienajłatwiejdostaćkosępodżebra.Zaczynamsięzastanawiać,czymsięwłaściwiezajmujeszwwolnymczasie‒zauważyłamsucho.Brooksprzewróciłoczami.‒Niemamalergiinażycietowarzyskiejakty,Aubrey.Itobyłojegocałewyjaśnienie.Hm.Zaczęłamsięzastanawiać,czegojeszczeniewiemomoimserdecznymkumpluBrooksie.Imgłębiejwjeżdżaliśmywmiasto,tymbardziejstawałosięoczywiste,że„niejesteśmyjużwKansas”.Tobyłapaskudnadzielnica.Taka,wktórejnienależałowogólewychodzićz domu, jeśli nie chciało się zarobić w łeb. Uniwersytet Longwood był zaledwie dziesięćprzecznicdalej,alerówniedobrzemógłbysięznajdowaćnainnejplanecie.Po obu stronach ulicy chyliły się ku ziemi zaniedbane budynki. Samochody stały nacegłach,acodrugalatarniamiałaprzepalonążarówkę.Narogachulicprzystawałygrupkinastolatków, a ciemności wydawały się skrywać mnóstwo nieciekawych spraw, którychwcaleniechciałamoglądaćzbliska.Miałamwrażenie,żewszystkosiędomnieklei.Wjechałam na parking i zgasiłam silnik. Brooks otworzył drzwi i wysiadł, ale jasiedziałam,gapiącsięprzedokno,niepewna,czymamochotęopuścićciepłą,bezpiecznąprzystańwłasnegosamochodu.Kurczęblade,zastrzeląnastutaj.Byłampewna!Dlaczegonie pomyślałam chociaż o tym, żeby wziąć ze sobą puszkę gazu łzawiącego, która stałanieużywananamojejkomodzie?Idiotka!Byłam prawie pewna, że jak już dostanę Renee w swoje ręce, to złapię ją za tęchudziutkąszyjkęiścisnę.Bardzo,bardzomocno.Brookspochyliłsięioparłootwartedrzwi.‒Idzieszczynie?‒zapytałzrozbawieniem.Pokazałam mu środkowy palec, ale w końcu, bardzo powoli, stanęłam obok niego.Naciągnęłamnagłowęwełnianą,robionąnadrutachczapkęiwcisnęłamręcedokieszeni,kulącsięzzimna.‒Ktośmituukradniesamochód,jestemtegopewna.UduszęReneeitegojejzafajdanegochłopaka‒powiedziałamostrymszeptem,zerkającnaopuszczonemagazynyiwalącesiębudynki. Chodnikiem szła grupa jakichś zbirowato wyglądających kolesiów i zaczęłampoważnie rozważać wskoczenie z powrotem do samochodu, pojechanie do domuipozostawienieReneeskutkomwszystkichjejbeznadziejnychdecyzji.Ale niech to szlag trafi, mojemu instynktowi samozachowawczemu weszły w paradęlojalnośćiirytującepoczucie,żeprzyjaźńzobowiązuje.‒Jakieśwskazówki,gdzietomożebyć?‒zapytałamBrooksa,kulącsięitrzęsączzimna.Brookswzruszyłramionamiiwskazałulicęschodzącądorzeki.‒Powiedziałbym,żewtęstronę.Reneemówiłacośorzece,tak?‒zapytał,ajamogłamtylko skinąć głową. Nie było potrzeby zwracania uwagi na oczywisty fakt, że bezceloweplątaniesiępotymMordorzeniesprawiawrażenianajinteligentniejszegoplanudziałania.Ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę wody. Zmarszczyłam nos, poczuwszy smród

ściekówiryb.Ziemięzaściełałyśmieciijakieśniewyobrażalneobrzydliwości,odktórychzbierałomisięnawymioty.‒Słyszysz?‒zapytałBrooks,przerywającupiornąciszę.‒Słyszęco?‒wymamrotałamprzezzaciśniętezęby.Jezu,jakmibyłozimno.Brooksprzytknąłdłońdouchaizłapałmniezarękę,ruszającnaglewdółulicy.‒Słyszęmuzykę.Ztamtejstrony‒powiedział,najwyraźniejbardziejniżjapodnieconytą pokręconą grą w chowanego. ‒ No i proszę! ‒ zawołał, pociągając mnie za sobą. Zaprzewodnikasłużyłynambasytakdonośne,żewibrowałomiodnichwbrzuchu.Kierującsięmuzyką,przeszliśmyprzezulicęistanęliśmywkolejcezakręcającejzarogiemstaregomagazynu. Najwyraźniej Compulsion było miejscem, w którym w piątkowy wieczórnależałopoprostubyć.‒ To kultowy klub. Działa od lat dziewięćdziesiątych i co miesiąc zmienia lokalizację.Rozmawiałemzkilkomaosobami,którewnimbyły,alejakośmiałemcykora,żebypójśćsam.Alezawszechciałem‒powiedziałBrooksnatylecicho,bynieusłyszelinasstojącywpobliżuludzie.Cała moja wiedza o undergroundowej scenie muzycznej pochodziła z wiadomościi oglądanych od czasu do czasu badziewiastych reality show. Wszystko to wydawało sięstrasznie przejaskrawione: od narkotykowych dealerów przez ćpunów dających sobiewżyłęwkiblachpoludzibitychdonieprzytomnościpodklubem.Leczchociażwszystkietehistorie wydawały się okropnie wyolbrzymione, wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają.Wżadnymrazieniemożnabyłopowiedzieć,żebymbyłagłupiaalbonieświadoma.Byłamnawetbardziejniżświadomamrocznych,przerażającychstronżycia,tyletylko,żemnietopoprostuniepociągało.Torzekomeżycienakrawędziniedawałomiżadnegochorego,adrenalinowegokopa.Do szczęścia całkowicie wystarczały mi filiżanka herbaty i kilka nowych odcinkówPamiętnikówwampirów.Ale kiedy tak czekaliśmy z Brooksem w kolejce, aż wpuszczą nas do środka, nagle kuwłasnemu zdumieniu zrozumiałam czar takiego życia. Powietrze wypełniała odurzającawoń oczekiwania na to, co się wydarzy, i wszystkich roznosiła jakaś dziwaczna energia.Jakbyczekalinato,ażzostanązaprowadzenidoraju.Albodopiekła.Prześlizgnęłamwzrokiempostojącychprzednamidziewczynach,któreniemogłymiećwięcejniższesnaścielat.Nawetjawiedziałam,żetrzebabyćpełnoletnim,żebywejśćdośrodka, a cała ta grupka wyglądała zdecydowanie zbyt młodo jak na takie miejsce.Chichotałyipodskakiwały.Jednaznastolatekpomagałakoleżancenałożyćgrubąwarstwęczarnejszminki,aresztapoprawiałanasobiegotyckieubrania.Byłownichcoś,coprzypomniałomiJayme.Mojamłodszasiostrazawszebyłapierwszadopakowaniasięwsytuacje,wktórychwogóleniepowinnasięznaleźć.Tedziewczynybyłyodniejniewielestarsze.Otrząsnęłam się z tych myśli i podniosłam wzrok na stojącego obok mnie Brooksa.Sprawiałwrażenie,jakbysyciłsiępodnieceniemtłumu.Ścisnęłamgozaramię.‒Pamiętasz,żeprzyszliśmytutajtylkopoRenee,prawda?Niezamierzamzostawaćtudłużejczycoś.‒Chciałammiećpewność,żedobrzesięzrozumieliśmy.Brookspokiwałgłową.‒Nie,nojasne,spoko.Poprostuzawszemiałemochotęzobaczyćtomiejsce.Supertu

jest,nie?‒podniecałsię,uśmiechającsięszeroko.Nieopisałabymtegosłowem„super”…Zdecydowanienie.Nie zadałam sobie trudu odpowiadania mu i czekałam już tylko niecierpliwie, kiedypowoliprzesuwaliśmysięwkierunkudrzwiwejściowych.Kiedywkońcustanęliśmyprzywejściu, uzmysłowiłam sobie nagle, jak mizerne albo wręcz żadne są szanse na to, żewpuszczą nas do środka. Niektórych wpuszczano, reszta odchodziła z kwitkiem.Próbowałamsięzorientować,jakbramkarzeowyglądzieaniołówpiekiełdecydowali,kogowpuścić, a kogo nie. Zorientowałam się bardzo szybko, kiedy przed nimi stanęliśmyizostaliśmyobrzucenipogardliwymspojrzeniem.Brooksijawyróżnialiśmysięjakdziewicepodczasorgii.Nietrzebabyłogeniuszu,żebyzrozumieć,żeobojetakdalekowyszliśmyzeswojejstrefykomfortu,żezpowrotemchybabędziemymusielizłapaćstopa.‒ Zjeżdżać ‒ powiedział bramkarz, ledwie na nas spojrzawszy. Ogoloną na łyso głowępokrywał mu jakiś skomplikowany tatuaż, a płatki uszu miał rozciągniętedwucentymetrowymi tunelami. Grzbiet nosa przebijał mu dziko wyglądający szpikulec.Kozią bródkę ufryzowaną miał w szpic i ufarbowaną na jaskrawą czerwień. Kolejnyszpikulec wystawał mu spod dolnej wargi. Był wyraźnie poirytowany. Nie miałam cieniawątpliwości,żemojedżinsyibawełnianakoszulkazdługimrękawemorazkoszulawkratęBrooksawyraźniesygnalizują,żezdecydowanieniemamyczegotutajszukać.‒ Proszę posłuchać, przyszliśmy tylko po to, żeby zabrać stąd naszą przyjaciółkę. Jestwśrodku‒powiedziałam,wpodenerwowaniugłupiopróbującprzepchnąćsięobokniego.Jasnacholera!Cowłaściwiemiałamzrobićwtejsytuacji?Domniemamyczłonekmotocyklowegoganguodepchnąłmnieispojrzałnamniespodełba.‒Powiedziałem.‒Pochyliłsięiterazodmojejtwarzydzieliłgomożecentymetr.‒Maciezjeżdżać! ‒ ryknął i musiałam naprawdę zebrać się w sobie, żeby nie czmychnąć podciężaremjegospojrzenia.‒ Człowieku, daj spokój. Zostawimy kaucję. Podwójną, jeśli chcesz. Potrzebujemydosłownieminuty.Musimytylkoznaleźćkoleżankę.Zadzwoniładonas,żepotrzebuje,żebyjąodwieźć.‒Brookspróbowałprzemówićfacetowidorozsądku.Alebramkarzanajwyraźniejgównoobchodziło,pokogoprzyjechaliśmy,choćbytobyłakrólowaangielska.Niewchodziliśmy,ikoniec.Ludziezanamizaczęlisięniecierpliwić.‒ Słyszeliście go, zjeżdżajcie stąd ‒ powiedział jakiś chudy, wystrojony w czarną skóręfacet,którywyglądałjakuciekinierzpodłegoklubuSM.Zacisnęłam usta, czując, jak krew uderza mi do głowy. W razie konieczności gotowabyłamwalczyć.NiezamierzałamsięstądruszyćbezRenee.Brooksnajwyraźniejdostrzegłzajadłośćwmoichoczach,bopołożyłmidłońnaramieniui ścisnął mocno, próbując zwrócić moją uwagę. Strząsnęłam jego rękę i zmierzyłamprzerażającegobramkarzaswoimnajbardziejnieustępliwymspojrzeniem.‒Posłuchaj,kolego,jawchodzę,atymnieniezatrzymasz‒warknęłam,awmoimgłosiebyło znacznie więcej pewności siebie, niż faktycznie czułam. Tak naprawdę w swoichtrampkach trzęsłam się ze strachu. Bramkarz nie sprawiał wrażenia kogoś, kogo byobchodziłamojapłeć.Byłgotówusunąćmniestądsiłą.

‒Wpuśćją,Randy‒powiedziałjakiśgłoszcieniazadrzwiami.Randypoczerwieniałzirytacjiiobejrzałsięprzezramięnamówiącego.Wbiłam wzrok w ciemność, próbując dostrzec, kim jest mój wybawiciel. Udało mi sięrozróżnićjedynieniewyraźnyzaryssylwetki.ChwyciłamBrooksazarękęiczekałam,żebyzobaczyć,czytenanonimowymężczyznamawystarczającąwładzę,bynaswpuścić.PokilkusekundachbramkarzRandyodwróciłsięi wziął ode mnie pieniądze. Przyłożył mi pieczątkę na ręce i bez słowa wpuścił mnie dośrodka.Odwróciłamsię,żebypoczekaćnaBrooksa,alebramkarzzagrodziłmudrogępotężnymramieniem.‒E-e!Onamożewejść.Tyczekasztutaj‒powiedziałstanowczo.‒ Ale przecież ona nie może wejść sama! ‒ zaprotestował Brooks, próbując sięprzepchnąć, ale równie dobrze mógłby podjąć próbę sforsowania stalowej kraty. Randynawetniedrgnął.‒ Jeśli sam nie wyjdziesz z tej cholernej kolejki, to ja cię z niej wyniosę. Dotarło? ‒wycedziłRandy,awjegoniskimgłosiezagrałaledwiepowstrzymywanaagresja.‒ Nic mi się nie stanie, Brooks, po prostu poczekaj tu na mnie, dobra? ‒ rzuciłampospiesznieznadzieją,żeniebędzienastawał.PodobałymisięzębyBrooksawjegoustach,anienaziemi.Brooksspochmurniał.Niebyłszczęśliwy.Taknaprawdęchybanigdyniewidziałamgotak zaniepokojonego. Obejrzałam się przez ramię na ciemne wejście do klubu. W głowiezadudniłymipulsującebasy.Nieszczególnie podobała mi się myśl o wchodzeniu tam samej, ale nie warto byłoryzykować,żeBrooksdostaniewskroń,chcącmitowarzyszyć.‒Nicminiebędzie.Reneepowiedziała,żebędzieczekaćtużprzywejściu‒zapewniłam.Brooks już miał pokręcić głową, kiedy Randy, którego cierpliwość najwyraźniej sięwyczerpała,bezceregieliodsunąłgonabok.‒Będęstałtam.Dajęcipiętnaścieminut,Aubrey,potemidępociebie‒ostrzegłBrooks,rzucającminiezadowolonespojrzenie.Nerwowo naciągnęłam sobie rękawy bluzki na dłonie i powoli weszłam do środka.Rozejrzałamsięzafacetem,którywpuściłmniedośrodka,alewkoszmarnymoświetleniuztrudemudawałomisięskupićwzroknaczymkolwiek.Kimkolwiekbyłten,któryzapobiegłwykopaniumniesprzedklubu,nigdzieniemogłamgodostrzec.Ściągnęłam czapkę i wcisnęłam ją do kieszeni, zawahawszy się w pół kroku. I wtedy,jakbyniewidzialnysznurekpociągnąłmnienaprzód,bezwolnieruszyłamprzedsiebie,bypochwiliznaleźćsięwsamymśrodkupiekła.A w każdym razie wyglądało na to, że taki jest właśnie motyw przewodni. Czerwonereflektory rzucały na wszystko upiorną poświatę, a rozpięty w oknach drut kolczastysprawiał,żeczłowieksięczułjakwpułapce.Alewypełniającatomiejsceenergiamomentalniemnąowładnęła,grożącpochłonięciembez reszty. Gigantyczne głośniki wiszące pod sufitem dudniły muzyką, a na parkieciewjednymrytmiewiłasięmasaspoconychciał.Naokreśleniepanującegowklubienastrojuniewystarczyłosłowo„gorączkowy”.Tobyłocośnieopisanego.

Rozgrzane powietrze przesiąknięte było czymś słodkim, czego nie potrafiłam nazwać.Serce zaczęło mi walić jak młotem, a ręce drżeć. Nigdy wcześniej nie widziałam takżywiołowego zapamiętania. Wydawało się, że muzyka trzyma w uścisku wszystkoiwszystkich,zupełniewobecniejbezradnych.I chociaż próbowałam się opierać, roztaczająca się przed mną scena mniezahipnotyzowała. Compulsion mnie przeraził, był przytłaczający, na granicy psychozy,ajednocześniezawładnąłmnądotegostopnia,żezwątpiłamwewłasnyzdrowyrozsądek.Bonaglenaszłamnieochota.Chęć.Przeszywająceażdobólupragnieniecałkowitegozapomnienia.Właśnietoobiecywałotomiejsce.Słodkąicałkowitąanarchię.Jakłatwobyłobyoddaćmojąostrożną,zachowawcząkontrolęzarozciągającysięprzedmoimioczamiprzerażający,upojnyświat.Łup,łup,łup–muzykadudniłamiwpiersiach.Czułambuzującemiwuszachwibracjegłośników.Ciemnośćbyłaprzytłaczającaijednocześniekojąca.Zamknęłamoczyizaczęłamsiękołysać.Poczymnastrójprysł.Ktoś,ktopróbowałprzepchnąćsiędośrodka,potrąciłmnieztyłu.Wróciłamdorzeczywistości.Co się ze mną działo? Miałam zabrać stąd Renee, a nie odgrywać nieodpowiedzialnąklubowiczkę.Wielka, otwarta hala była pełna ludzi i przepchnięcie się przez ten tłum okazało sięw zasadzie niemożliwe. Wspięłam się na palce, próbując gdzieś dostrzec Renee.Rozpychającsięłokciami,zaczęłamsięprzedzieraćwstronęprzeciwległejściany.Potknęłamsięocośirunęłamnatwarz,wyciągającprzedsiebieręcewobronnymgeście.Boleśnie walnęłam kolanami o betonową podłogę i wyłożyłam się jak długa. Po czymoniemiałamnawidokcałkowitejobojętnościwszystkichnażałosnądziewczynęrozciągniętąuichstóp.Niktniewyciągnąłręki,żebypomócmiwstać‒poprostumnieobchodzili,aniektórzynawet przeszli nade mną. Próbowałam wstać, ale kostka wykręciła mi się w proteście.Opadłamzpowrotemnakolanainaglepoczułam,żezarazsięrozpłaczę.Ktośrozlałmipiwonaplecy,ktośmnieszturchnąłwbok.Jasnacholera,zadepcząmnietutaj! Poczułam wzbierającą histerię, która przyćmiła nawet gniew na moją krnąbrnąwspółlokatorkę.Nagle ktoś chwycił mnie pod pachy i poderwał do góry. Kostka zabolała tak, że ażjęknęłam,próbującstanąćnanogach.Ktośpołożyłmidłońnaplecach,dokładniemiędzyłopatkami,ipchnąłlekkonaprzód.‒Wporządku?‒wyszeptałmidouchacichymęskigłos.Próbowałam się odwrócić, żeby zobaczyć, kto mną kieruje w tym tłumie, ale było takciemno,żeniemogłamnicdostrzec.Skinęłamgłową,choćniebyłatoprawda.Niebyłowporządku.Przezkoszulkęczułamciepłomęskiejdłoniodciskającejsięnamojejskórze.Szedłtużzamną, ocierając się piersią o moje plecy. Ta bliskość była okropnie niezręczna i gdybymtylkomogła,uciekłabymbardzo,bardzodaleko.‒ Odetchnij głęboko. Nic ci nie będzie ‒ powiedział głos kojąco, znajdując właśnie te

słowa,którychpotrzebowałam.Posłuchałam bezwolnie. Głos dopływający do moich uszu z ciemności miał nade mnądziwnąwładzę,którejtrudnobyłosięoprzeć.Dłońspoczywającanamoichplecachzaczęławykonywaćkojące,kolisteruchy,aja,kuwłasnemuzdumieniuipomimoobaw,zaczęłamsięodprężać.Zupełniejakbyzopuszkówpalców tego kolesia płynęło valium. Oto Club-Man i jego nadludzkie moce uspokajaniaprzerażonych dziewczyn samym głosem i dotykiem dłoni! Próbowałam się odwrócićichociażnaniegozerknąć,alenadalniebyłamwstanierozróżnićnicpozasylwetką.‒„Widzęcięlepiejwciemnościach,niepotrzebujęświatła”1. − zamruczał mężczyzna,ajegooddechporuszyłwłosynamojejskroni.Nieznany mi facet cytował Emily Dickinson? Co, do jasnej? Czyżbym nieświadomiewpadładokróliczejnoryinawetsięniezorientowała?Mój ledwie co odzyskany spokój prysł jak bańka mydlana. Świadomość, gdzie sięznajduję,ażmnieprzygniotładoziemi.Byłamwundergroundowymklubienocnym,próbującznaleźćmojąprzyjaciółkę.Inatymmusiałamsięskupić.Nieznałamtegokolesiaiwtakimmiejscuniepowinnamtracićczujności.Cosięzemnądziało,docholery?Próbowałamprzepchnąćsięnaprzód‒co*kolwiek,byletylkochoćodrobinęsięoddalićodidącego za mną potencjalnego seryjnego mordercy. Ale przez tę ścianę ludzi trudno byłoprzejść bardzo szybko. Dłoń na moich plecach wślizgnęła się na kark, palce wsunęły wewłosy.Serce waliło mi jak młotem, byłam przerażona. Oczyma duszy widziałam nagłówki:„Dziewczyna zabita podczas próby znalezienia swojej bezmyślnej, samolubnejwspółlokatorki”.Ale wtedy dłoń odkleiła się do mojej skóry i pokierowała mną w stronę baru. Ledwiemogłamoddychać.Byłamnakrawędziwybuchupaniki.‒Twojaprzyjaciółkajesttam‒napłynąłznówcichyszept.Co?WyciągnęłamszyjęiprawiezemdlałamzulginawidokRenee,roztrzęsionej,niezgrabnieprzycupniętejnastołkubarowymirzucającejwokółnerwowespojrzenia.‒Dziękuję!‒powiedziałamgłośno,dostrzegającwreszciewodrobinęjaśniejszymświetleczłowieka, który mi pomógł. Był wysoki i barczysty, daszek wciśniętej głęboko na oczyczapeczki bejsbolowej nie pozwalał dostrzec jego twarzy. W czerwonawym klubowymświetle nie byłam w stanie dostrzec ani jednego szczegółu. Nic, co pozwoliłoby gozapamiętać. Było to jeszcze bardziej niepokojące niż co*kolwiek, co wydarzyło się do tejpory.Znów odczułam niewytłumaczalną władzę, jaką ten mężczyzna nade mną sprawował.Przypominałamrybęzłapanąnahaczykirzucającąsięnapróżnoznadzieją,żezostaniewypuszczona.Przyczymwidiotycznysposóbczerpałamztegoprzyjemność.Chciałamgozobaczyć.Musiałam.Mężczyznasięnachylił,agdymówił,jegoustaocierałysięomójpoliczek.Uchwyciłamdelikatnyzapachdymuimięty.‒Tyitwojaprzyjaciółkamusiciestądwyjść.Toniejestmiejscedlawas.

Zsunąłmikucykzramienia.‒Co?‒zapytałamtępo.Nie potrafiłam zrozumieć niespodziewanego zwrotu wydarzeń, który dokonał siędzisiejszegowieczoru.Dlaczegomipomagał?Miałamwypisanenaczole,żejestemłatwymłupem?Aonnależałdorzadkiegogatunkudobrychsamarytan?Poklepałam się po przednich kieszeniach dżinsów, żeby się upewnić, czy nie padłamofiarą kieszonkowca, ale wyglądało na to, że pieniądze i telefon nadal były na swoichmiejscach.Przynajmniejtyledobrego.Alekiedypodniosłamwzrok,jużgoniebyło.Zniknął.Wytwórmojejwybujałejiroztrzęsionejwyobraźni.Stałam jak wrośnięta w ziemię, kostka mi pulsowała bólem, kręciło mi się w głowieidzwoniłowuszach.Byłamroztrzęsiona.A wszystko przez tego człowieka. I wcale nie miałam pewności, czy żyły pulsują mistrachem,czypodnieceniem.Miałrację.Musiałamsięstądwydostać.Wyciągnęłamtelefonzkieszeniizobaczyłam,żeminęłojużdziesięćminut.JeśliwkrótceniewyciągnęReneenazewnątrz,Brooksprzypuścisamobójczyataknabramkarza.‒ Renee! ‒ wrzasnęłam, starając się przekrzyczeć muzykę. Moja współlokatorkai wątpliwa najlepsza przyjaciółka odwróciła się w moją stronę i wyraźnie odetchnęłazulgą.Zeskoczyłazestołkaizarzuciłamiręcenaszyję.‒Aubrey,straszniecidziękuję,żepomnieprzyjechałaś!‒wyszlochałamiwszyję.Uściskałamjąizaczęłamwyprowadzaćwstronędrzwi.Renee miała przekrwione oczy, tusz ściekał jej czarnymi wstążkami po policzkach,a skołtunione włosy zwisały w strąkach. Ze zdenerwowania wyłamywała sobie palce.Włączyłsięmójinstynktopiekuńczy.Wyglądałanaprzestraszonąismutną.MiałamochotęchwycićDevonaKeetonazajajainaprawdęboleśnieścisnąć.NiezasługiwałnaRenee.Dlaczegoniepotrafiłategodostrzec?‒ Chodźmy do domu ‒ powiedziałam, otaczając ramieniem jej drobną, roztrzęsionąpostać.Nie pozwalając jej się oddalić, wyciągnęłam rękę i po omacku zaczęłam torować namdrogędodrzwi.Muzyka jeszcze przybrała na sile i powietrze zawibrowało gorączkową energią, którapociągnęłamniezasobąiniechciałapuścić.Jakaśczęśćmniepragnęłazostaćizatopićsięwniej.Mojestopyzamarłyipoczułamsięwniewytłumaczalnysposóbrozdarta.Musiałamwyjść,alechciałamzostać.Renee szarpnęła mnie za ramię, wytrącając z odrętwienia. Chwilowa utrata zdolnościracjonalnego myślenia ustąpiła pilniejszej potrzebie upewnienia się, że Brooks niezaznajamiasięwłaśniezpotężnąpięściąbramkarzaRandy’ego.Kiedy już zbliżałyśmy się do drzwi, poczułam nagle mrowienie karku. Zmysłowąświadomość,odktórejwłosyzjeżyłymisięnagłowie.Mójtajemniczywybawcazukrytąwcieniutwarząstałtużobokwyjścia.Poczułam,jakśledzinaswzrokiem,iniepotrafiłamopanowaćdrżenia,uświadomiwszysobie,żebyłotodziwniepociągające.Próbowałamspotkaćsięznimwzrokiem,niemalrozpaczliwiepragnącgozobaczyć,aleodwróciłsię,odmawiającmitego.Zawiedzionapatrzyłam,jakrozpływasięwmroku.‒Aubrey!‒usłyszałamdobiegającyzzewnętrzkrzyk.

Brooks wyglądał na zdenerwowanego i wiedziałam, że tylko sekundy dzielą go odwdarciasiędośrodkasiłą.ŚciskającmocnoReneezarękę,nawpółwyciągnęłamją,nawpółwyniosłamzklubu.MinęłyśmyRandy’ego,podktóregochmurnymspojrzeniemktośbardziejlękliwyposikałbysięzestrachu.NadrodzestanąłminiebezpieczniebliskiutratypanowanianadsobąBrooks.‒Osiwiałemprzezciebie,Aubrey!Osiwiałem!‒krzyknąłBrooks,łapiącmniezaramięipotrząsającmnąlekko.‒ Przepraszam. Chwilę mi zabrało znalezienie Renee ‒ wyjaśniłam, patrząc na niegołagodnieiuspokajająco.Brooks odwrócił się do Renee i obrzucił ją swoim najsurowszym spojrzeniem godnymwzburzonegostarszegobrata.‒ Co ty sobie myślałaś? Że to świetny pomysł spędzić wieczór w miejscu, w którymnajłatwiej się zarazić zapaleniem wątroby? Ktoś powinien cię nieźle kopnąć w ten twójgłupi,damskityłek‒perorował,choćwiedziałam,żeniebyłbytakopryskliwy,gdybysięnieniepokoił.Zmieszana Renee spuściła głowę i chociaż ja też zamierzałam wygłosić pogadankę, towidziałam już, że to nic nie da. Była wyraźnie zmęczona i zupełnie zamkniętaemocjonalnie.Niepotrzebowała,byjąosądzano.Potrzebowałasięwyspać.Możepóźniejbędęmogłapalnąćjejmówkępodtytułem:„Aniemówiłam,żetentwójchłopaktokompletnyćwok?”.‒Przepraszam,Brooks‒powiedziałaReneecicho.Spiorunowałamgowzrokiem,aonuniósłdłoniewuspokajającymgeście.‒ Dobra, w porządku. Tylko zabierajmy się stąd wreszcie, do cholery. Naprawdę mamnadzieję, że twój samochód nadal ma opony ‒ mruknął, kiedy zaczęliśmy oddalać się odCompulsion.Kiedyjuższliśmyulicą,mimowolnieporazostatniobejrzałamsięprzezramię.Nie potrafiłam się zdecydować, czy to, że wypatrywanej przeze mnie osoby nigdziewpobliżuniebyło,przyniosłomiulgę,czyrozczarowanie.

Rozdziałtrzeci-Aubrey-Ssałam czerwoną, rozpaloną skórę kciuka, bezgłośnie przeklinając metalowe krzesłoporzuconeumoichstóp.Kopnęłamjezezłością,poczympochyliłamsię,żebyjepodnieść.‒Oj,uszczypnęłaśsię?‒zapytałmiłygłos.Rozłożyłamkrzesłoipostawiłamjewkółku,którestworzyłam.ProwadzącanaszągrupęwsparciaKristieHinkleuśmiechnęłasiędomnieizaczęłazsuwaćplastikowyrękawzwieżystyropianowychkubeczków.Minęły dwa tygodnie, odkąd razem z Brooksem odegraliśmy rolę Batmana i RobinawnaszejmisjiratunkowejdoklubuCompulsion.Niepokój,którysięwemniezalągłpotymdoświadczeniu, sprawił, że zrobiłam się drażliwa. Właściwie nie potrafiłam sobieuzmysłowić, dlaczego tak się czuję, ale nie miałam wątpliwości, kto zasiał we mnie tenniepokój,choćniebyłomidanezobaczyćnawetjegotwarzy.PotymjakBrooksodprowadziłnasdomieszkania,Reneeposzłaprostodołóżka.Kiedynastępnegorankawstałam,wyszłajużdopracy.Mojeplanydowiedzeniasię,cowłaściwiewydarzyłosięwklubie,spełzłynaniczymwobecoczywistychunikówmojejprzyjaciółki.Wiedziałam, że jest zażenowana ‒ Renee nietrudno było rozgryźć: wszystko miaławypisane na twarzy, a kiedy czuła się niezręcznie, zwyczajowo przyczajała sięwoczekiwaniunato,ażkurzopadnie.Miałam nadzieję, że zostawienie jej w klubie przez Devona podziała jak dzwonekalarmowyiskłonijądoostatecznegozakończeniategozwiązku.Żebędzietogwóźdźdotrumnytejgównianejrelacji.Poczułamwięcniemalmordercząfrustrację,kiedynastępnegowieczoruzobaczyłamtegoosłaDevonasiedzącegojakbynigdynicwnaszymsaloniku.Nogioparłnastolikudokawyiwcinałkanapkę,kruszącwszędzieniemiłosiernie.Przezmoment miałam wrażenie, że mnie krew zaleje. Ścisnęłam klucze w garści i pomyślałamorzuceniunimiwtenjegoarogancki,przerośniętyłeb.Zanimgokopnęwjaja,oczywiście.Czy to się działo naprawdę? Czy Renee naprawdę zamierzała wpuścić tego chłopakaz powrotem do naszego domu po tym, jak ledwie poprzedniego wieczoru zostawił jąkompletniesamąwCompulsion?Chciałammupowiedzieć,żebyzabierałteswojecholernenogiznaszychmebli.Chciałamwrzasnąć na Renee, żeby wreszcie oprzytomniała i zobaczyła, jakiego sobie wzięłapopaprańca.Ale nie zrobiłam tego. Bolesne doświadczenie życiowe nauczyło mnie, że co*kolwiekpowiem,tylkopogorszęsytuację.Nic nie zbliża dwójki ludzi bardziej niż syndrom Romea i Julii przekonanych, że całyświatsprzysiągłsięprzeciwkonim.W takich chwilach podobieństwo łączące Renee i moją siostrę było tak boleśnieuderzające,żeażdławiłomniewpiersiach.Pozwoliłam sobie kiedyś na zgryźliwą krytykę, która drogo mnie kosztowała.

Twisted Love - Tom I - Twoim śladem (pdf) - dokument Amanexx - Pobierz z Doci.pl (2024)

References

Top Articles
Latest Posts
Article information

Author: Aron Pacocha

Last Updated:

Views: 5980

Rating: 4.8 / 5 (48 voted)

Reviews: 95% of readers found this page helpful

Author information

Name: Aron Pacocha

Birthday: 1999-08-12

Address: 3808 Moen Corner, Gorczanyport, FL 67364-2074

Phone: +393457723392

Job: Retail Consultant

Hobby: Jewelry making, Cooking, Gaming, Reading, Juggling, Cabaret, Origami

Introduction: My name is Aron Pacocha, I am a happy, tasty, innocent, proud, talented, courageous, magnificent person who loves writing and wants to share my knowledge and understanding with you.